Tut hetkaje zavuć – zima! U nas takoj zimie j nazovu nie prydumać. Da śniehu niepadobnuju, hustuju kałamaź dziaŭčaty basanožkami raspyrskivajuć sumna, skuholać tarmazy zadychanych mašyn, niazhrabna śłizhajučysia na pavarocie... Klanie ŭsio miesta słoć udosyć, ad dušy, a śnieh idzie, kanajučy u locie. Dy ŭ parku, dzie ciapier niama čaho šukać, ni cieniu, ani modaŭ na ubory, jon mokraha halla čaplajecca, štukar, malujučy jaho u dziŭnyja uzory. I na časinu sad, pakul nie abtrasie z hałinaŭ lotny pył, zdajecca biełaj kazkaj, takoju čystaju, dziavočaj u krasie, što ažno chočacca ŭ zachopleńni zaplaskać! Nichto nia plaskaje, bo j chto tut maje čas zirnuć na Božy śviet adkrytymi vačyma? Imknie natoŭp, i jenčać i viščać mašyny ŭ honie, mima, mima, mima...
1950–1952
|
|